Aktualności

Informacja

Strona znajduje się w archiwum.

Wrzucony na głęboką wodę

Data publikacji 07.03.2015

W tej służbie trzeba być gotowym na wszystko. Od szybkości i trafności podejmowanych decyzji często zależy nie tylko zdrowie, ale przede wszystkim życie osób potrzebujących pomocy. Dlatego nie każdy nadaje się na stanowisko dyżurnego jednostki. Sprawdzają się tutaj osoby wyjątkowo opanowane, potrafiące przewidywać kolejne kroki. Nie bez znaczenia jest też olbrzymia wiedza i doświadczenie. Jak więc zostać dyżurnym jednostki specjalistycznej, jaką jest Komisariat Rzeczny Policji w Warszawie? Jakie szkolenia należy przejść i jakie egzaminy zdać, aby móc wsiąść w motorówkę i patrolować Wisłę, Zalew Zegrzyński, Kanał Żerański, część Bugu czy Narwi? Na te i inne pytania spróbuje odpowiedzieć podkom. Sebastian Szczypiński, dyżurny warszawskiej policji wodnej.

Policjant: podkom. Sebastian Szczypiński
Staż w Policji: 19 lat
Jednostka: dyżurny w Komisariacie Rzecznym Policji

Nie od razu trafił w szeregi policji rzecznej. Na początku, po skończonym kursie podstawowym, został skierowany do służby w legionowskim wydziale patrolowo-interwencyjnym. – Od razu wrzucono nas  na głęboką wodę – mówi podkom. Sebastian Szczypiński, dyżurny z Komisariatu Rzecznego Policji. – Na szczęście mogliśmy liczyć na pomoc starszych stażem kolegów. Dzięki temu teorię szybko zamieniliśmy w wiedzę praktyczną. Najgorzej było latem w weekendy. Zdarzało się, że nie mieliśmy czasu rozpisać pełnej dokumentacji, bo jeździliśmy z jednej interwencji na drugą – wspomina i dodaje: ale to była dobra „szkoła”, w której nauczyłem się, jak naprawdę wygląda ta praca. Jak sam przyznaje, to doświadczenie  zaowocowało kilka lat później, kiedy został dyżurnym w „rzecznym”.

Kiedy cztery lata później został przeniesiony do komisariatu w Nieporęcie, znalazł się co prawda bliżej wody, ale jeszcze przez kolejne 1,5 roku jeździł w patrolu w radiowozie. Dopiero po tym czasie zaproponowano mu przejście do jednostki specjalistycznej, jaką jest Komisariat Rzeczny Policji. – Woda w moim życiu była zawsze – każde wakacje nad nią spędzałem. Nie wyobrażam sobie, żebym mógł pojechać wypoczywać w góry – opowiada ze śmiechem.

Zanim jednak mój rozmówca rozpoczął służbę u wodniaków, musiał skończyć specjalistyczny kurs dla służb wodnych i zdać egzaminy m.in. z przepisów prawa wodnego i żeglugi oraz pływania (m.in. trzeba było przepłynąć stylem dowolnym 50 m w basenie w ściśle określonym czasie). Ponieważ każdy policjant z „rzecznego” musi posiadać stopień młodszego ratownika WOPR, szkolenie jest prowadzone w taki sposób, aby ci, którzy go nie mają, mogli je zdobyć. Swoje umiejętności przyszli adepci policji wodnej szkolą w Centrum Szkolenia Policji w Legionowie w Zakładzie Szkoleń Specjalnych oraz w Bazie Szkoleniowej Policji Wodnej w Kalu. W tym drugim miejscu przechodzą też kurs stermotorzysty żeglugi śródlądowej (jeden w warunkach letnich oraz drugi, dwutygodniowy kurs specjalistyczny dla policjantów prowadzących łodzie służbowe w trudnych warunkach atmosferycznych, który obejmuje również pływanie nocą). Dopiero, kiedy policjant zdobędzie patent, może kierować motorówką. – Patrolowanie tego, co dzieje się na wodzie i w jej pobliżu, tak naprawdę niewiele różni się od tego, co robią policjanci z innych jednostek czy też nasi koledzy z ruchu drogowego. My też legitymujemy ludzi, sprawdzamy posiadane uprawnienia do kierowania – w tym przypadku łodzią, weryfikujemy stan trzeźwości. Jeśli istnieje taka potrzeba, to wypisujemy mandaty za popełnione wykroczenia – wyjaśnia mój rozmówca.

Najwięcej pracy policjanci z komisariatu rzecznego mają wiosną i latem. Zdarzają się wówczas takie dni, że interwencji jest kilka razy więcej niż normalnie.  – Najczęściej są to interwencje związane z łamaniem przepisów prawa wodnego i żeglugi, np. nieprzestrzeganie znaków żeglugowych co skutkuje, np. kolizjami i wypadkami na wodzie. Do naszych obowiązków należy także dbanie o ochronę środowiska i zwierząt m.in. łapanie kłusowników, sprawdzanie uprawnień wędkarzy – wyjaśnia podkom. Sebastian Szczypiński i dodaje – kontrolujemy też wały przeciwpowodziowe i umocnienia wodne.

Osobną kategorią interwencji są te, w których ludzie tracą nie tylko zdrowie, ale życie. – Niestety, często mamy do czynienia z ludzkimi tragediami – utonięciami, próbami samobójczymi – mówi dyżurny. – Nigdy nie zapomnę interwencji na Zalewie Zegrzyńskim w miejscowości Wieliszew. Na plaży bawił się mały chłopiec, w pewnej chwili wbiegł do wody za piłką, która mu uciekła. W tym miejscu jest bardzo duży uskok, woda bardzo szybko wciągnęła dziecko. Kiedy dopłynęliśmy na miejsce, trwała już jego reanimacja. Wyciągnął go jakiś przypadkowy plażowicz. Może dlatego, że sam mam dzieci w podobnym wieku, cały czas pamiętam to zdarzenie.  

Zanim mój rozmówca został dyżurnym w komisariacie rzecznym przez sześć lat pełnił stanowisko kierownika III Ogniwa w Nieporęcie. Był odpowiedzialny za to, co działo się na podległym mu terenie. Nauczył się wówczas m.in. zarządzania ludźmi i choć zdarzało się, że spędzał więcej czasu za biurkiem niż na motorówce, miło wspomina tamten okres. – Dzięki temu, że awansowałem na dyżurnego mogłem się dalej rozwijać, skończyć „oficerkę” w Szczytnie – mówi.

Jak teraz wygląda jego dyżur? Początek każdej służby, tak jak w innych jednostkach, to odprawa. – Później policjanci przychodzą do nas na dyżurkę, żeby pobrać notatniki, broń, radiostację oraz dodatkowy sprzęt i dopiero wtedy wypływają na wodę – wyjaśnia Sebastian. – Codziennie drogą elektroniczną dostajemy od kierowników poszczególnych ogniw dyspozycję dotyczącą rozlokowania poszczególnych patroli w rejonie. Do mnie, jako dyżurnego, należy m. in. ich zatwierdzenie. Pracujemy na dwie zmiany - pierwsza trwa od 8.00 do 19.00, druga od 19.00 do 8.00 rano.

Jak każdy inny dyżurny odbiera telefony od osób potrzebujących pomocy Policji. Od tego, jak dobrze zna dany akwen, zależy, jak szybko pomoc dotrze tam, gdzie powinna. – Dzięki temu, że kilka lat pracowałem w Nieporęcie wiem, gdzie i jakie znajdują się tam obiekty. Przekłada się to na możliwość szybszego reagowania. W pierwszej kolejności po informacji, że ktoś może potrzebować pomocy, wysyłam we wskazane miejsce załogę, która ma za zadanie potwierdzić zgłoszenie i w razie potrzeby udzielić pierwszej pomocy – mówi podkom. Sebastian Szczypiński. – Nawiązuję również kontakt z ratownikami, np. nad Zalewem Zegrzyńskim będzie to legionowski WOPR. Niestety, nie wszystkie plaże w rejonie działania komisariatu rzecznego są strzeżone. Ludzie często do odpoczynku wybierają kąpieliska, na których nie ma ratowników. Podobnie jest nad Wisłą. Tutaj najwięcej zdarzeń związanych jest z próbami samobójczymi. Często zdarza się, że odbieram telefony od osób, które przejeżdżają którymś z mostów i widzą, że ktoś stoi przy barierce lub na niej. Nie możemy bagatelizować żadnego ze zgłoszeń, wszystko musimy dokładnie sprawdzić.

Dużo zgłoszeń i interwencji, oprócz Zalewu Zegrzyńskiego, generują plaże: przy Moście Poniatowskiego i Rusałka. Zdarza się, że ludzie wchodzą do Wisły zapominając, że miejscami bywa ona zdradliwa. – O nieszczęście wtedy nietrudno – mówi policjant i dodaje:  oprócz typowych dla policji wodnej naruszeń prawa do naszych obowiązków należy też ściganie „normalnych” przestępstw, do których często dochodzi w pobliżu rzeki.

Choć na Wiśle pracuje już dwa lata, mówi, że cały czas się jej jeszcze uczy. Robi to nie tylko podczas pracy, ale także w czasie wolnym od służby. Pod koniec ubiegłego roku wziął udział w biegu survivalowym na 10 km, który odbył się nad brzegiem … Wisły. 

Agnieszka Włodarska
foto Dominik Mikołajczyk

Materiał opublikowany na łamach marcowego wydania Stołecznego Magazynu Policyjnego

Powrót na górę strony