Aktualności

Informacja

Strona znajduje się w archiwum.

Trzy razy NIE

Data publikacji 11.05.2020

Na łamach Gazety Wyborczej został opublikowany artykuł redaktora Pawła Rutkiewicza pt. „Wykonuje obowiązki? Jedziemy”. Zdaję sobie sprawę z faktu, że dziennikarz niezwykle subiektywnie odnosi się w nim do wydarzeń, które miały miejsce w miniony piątek z jego udziałem. Niestety ten subiektywizm przysłonił fakty, a dzięki lekturze artykułu jestem przekonany, że Pan Rutkiewicz słyszał i widział jedynie to, co chciałby zobaczyć i usłyszeć.

To do czego nie będę się odnosić, to obraz, który powstał w wyobraźni redaktora Rutkiewicza, w wyniku „obowiązków służbowych”, jakie pełnił w trakcie tzw. protestu przedsiębiorców, który miał miejsce w piątek i był prowadzony w formie nielegalnego, w oparciu o obowiązujące obecnie przepisy zgromadzenia. Biorąc pod uwagę wykorzystywane słownictwo, cyt. „jestem w suce”, „w suce jechało nas trzech” można mieć wrażenie, że dziennikarz, trochę zazdroszcząc gorzkich doświadczeń z lat PRL-u swoim starszym redakcyjnym kolegom, za wszelką cenę usiłuje umiejscowić się na kartach historii, jako osoba represjonowana, by mieć co opowiadać wnukom.

Nasuwa się w takim przypadku pytanie, czy zaangażowanie redaktora Rutkiewicza w protest mogło mieć inny charakter, jak tylko i wyłącznie służbowy. Być może emocje i jakieś osobiste przemyślenia, skutkujące określonym zachowaniem i sposobem postępowania przez redaktora, miały wpływ na sposób oceny jego osoby przez interweniujących policjantów. Skąd takie skojarzenia? Przecież na miejscu byli obecni dziennikarze wielu innych redakcji. Oni również wykonywali swoje zadania służbowe i oni również byli wewnątrz kordonu. Jednak w ich przypadku policjanci nie mieli żadnych wątpliwości, co do roli, jaką pełnią, i przesłanek, dla których znaleźli się w tym konkretnym miejscu. Żaden inny dziennikarz nie był zatrzymany w trakcie tego nielegalnego zgromadzenia. W żadnym innym przypadku nie było problemu z określeniem ich funkcji. Tylko Panu Pawłowi Rutkiewiczowi, dziennikarzowi Gazety Wyborczej przytrafiła się taka „przygoda”. Przypadek?

Szczytem absurdu nazywa Pan komunikaty, żeby teren działań policjantów opuścili między innymi przedstawiciele mediów dodając, że „wnętrza kordonu nie dało się opuścić inaczej, niż będąc z niego wyszarpniętym”. To ponownie pokazuje brak obiektywizmu w relacjonowaniu tych wydarzeń. Policjanci, wyprowadzając osoby z kordonu, używali siły fizycznej lub jak Pan to nazwał „wyszarpywali” wyłącznie te osoby, które w pełni świadomie i z premedytacją nie chciały opuścić tego miejsca. Wystarczyło wyjść z policjantami na zewnątrz i w spokoju pokazać im legitymacje prasową, podając charakter swojej obecności, aby sytuację rozwiązać w sposób jak najbardziej naturalny i zrozumiały dla każdej ze stron.

Owszem, informuje pan redaktor w swojej relacji, że taką legitymację okazywał. Jednak policjanci jednoznacznie wskazują, że miało to miejsce dopiero na terenie jednostki w Wołominie. O rozstrzygnięcie rozbieżności nie pokusiłem się ani ja, ani Pana redakcyjny kolega, redaktor Kacper Sulowski, który wskazał w rozmowie, że to „słowo przeciw słowu”. Jednocześnie jednak potwierdził mi on, że był pan na miejscu protestu skierowany celem przygotowania materiału prasowego. Informację taką przekazałem do biorących udział w działaniach policjantów. Ci byli zaskoczeni, że w radiowozie znajdował się dziennikarz. Sprawę szybko wyjaśniono, a Pana zwolniono.

Panie Redaktorze, pamiętam nasze rozmowy i wiem jedno, nie użyłem w nich ani razu słowa przepraszam. I to nie dlatego, że nie potrafię, ale dlatego że nie widziałem powodów, by to uczynić. Moi koledzy swoje działania opierali  na tym, co zaobserwowali podczas piątkowego zgromadzenia. Po prostu, oceniając Pana zachowanie musieli uznać Pana za aktywnego uczestnika zgromadzenia, a nie dziennikarza. Po dzisiejszym artykule, tak rozbieżnym od stanu faktycznego i wskazującym chociażby, że trzykrotnie był Pan przeze mnie przepraszany, co w istocie nie miało miejsca, mam uzasadnione wątpliwości, czy faktycznie okazał Pan legitymację prasową policjantom na samym początku ich interwencji. Może jednak doszło do tego dużo później, gdy skończył Pan już układać w myślach konspekt swojego przyszłego artykułu? Tylko wtedy właśnie radiowóz, a nie „suka” wjeżdżał na parking komendy w Wołominie.   

 

nadkom. Sylwester Marczak           
Rzecznik Prasowy               
Komendanta Stołecznego Policji

Powrót na górę strony