Przyszedł na miejsce kradzieży, jakby nic się nie stało
Policjanci ustalili i zatrzymali podejrzanego o kradzież markowego smarfonu ze skrytki zabezpieczonej kodem z jednego z centrum handlowym na warszawskim Mokotowie. Kobieta skorzystała z zamykanej szafki, w której była możliwość doładowania baterii w telefonie. 51-latek, który obserwował pokrzywdzoną, pod pretekstem naładowania swojego urządzenia, zabrał jej telefon i wyniósł w nieznane miejsce. Później wrócił, jakby nigdy nic. Mundurowi zatrzymali Andrzeja M. w policyjnym areszcie. Mężczyzna już usłyszał zarzuty. Grozi mu kara do 5 lat więzienia.
Niespełna kwadrans przed 16:00 59-letnia pokrzywdzona wybrała się do jednej z galerii handlowych. Miała wyczerpaną baterię w smartfonie, postanowiła więc skorzystać ze specjalnego stanowiska do ładowania baterii w telefonach. Podłączyła urządzenie, włożyła do szafki zabezpieczonej kodem i poszła na zakupy. Kiedy wróciła, aparatu wartego ponad 3000 zł już nie było wewnątrz. Kobieta zawiadomiła ochronę, ci z kolei wezwali mokotowskich mundurowych. Funkcjonariusze ustalili okoliczności i przejrzeli monitoring, na którym widać, jak mężczyzna ubrany w koszulę w kratę, szare spodnie i ciemne buty podchodzi do szafki, markuje podłączanie swojego telefonu, następnie odchodzi od tego miejsca i wychodzi z galerii.
W trakcie oglądania miejsca kradzieży w rozmowę między policjantami a pokrzywdzoną wtrącił się 51-latek, który chciał objaśnić wywiadowcom, jak działa kod w drzwiach szafki, w której ładował się telefon. Mundurowi szybko się zorientowali, że to sam podejrzany o kradzież, który został rozpoznany na monitoringu. Andrzej M. zaprzeczał jednak, jakby miał cokolwiek wspólnego z przestępstwem. W związku z tym, że dowody jasno wskazywały na niego, został on zatrzymany i umieszczony w policyjnym areszcie. Mężczyzna nie przyznawał się do kradzieży. Nie chciał również powiedzieć, co zrobił z aparatem pokrzywdzonej. Usłyszał on zarzuty, za które teraz sąd może go skazać na 5 lat więzienia.
ea/rk