Anioł śmierci
„Jeżeli uratuję choć jedno ludzkie życie, będzie to moje wielkie zwycięstwo” – pisze w jednym ze swoich felietonów policjant stołecznej „drogówki” aspirant Piotr Szymański. Z wielką pasją i talentem dzieli się swoimi zawodowymi doświadczeniami w sieci, a wszystko w jednej wielkiej sprawie – poprawy bezpieczeństwa na drogach - czytamy w najnowszym wydaniu "Stołecznego Magazynu Policyjnego".
Morze nieszczęść - kropla nadziei
Liczba i rozmiar ludzkich tragedii mogłaby niejednego doprowadzić na skraj wyczerpania nerwowego. Są jednak ludzie, dla których takie sytuacje to codzienność, część zawodowych obowiązków, a często powołanie. Do takiej grupy zawodowej na pewno zaliczyć można policjantów, w szczególności pracujących przy wypadkach drogowych. Widzą zmiażdżone samochody, zmasakrowane ludzkie ciała, rozpacz najbliższych. Nie wszyscy chcą się z tym pogodzić i próbują na różne sposoby wpłynąć na ludzkie zachowania oraz myśli. Im więcej widoków cierpienia, tym silniejsza walka o poprawę bezpieczeństwa.
Aspirant Piotr Szymański przekonuje do tego w swoich felietonach na stronie www.familie.pl oraz na stronach Komendy Stołecznej Policji w zakładce Wydziału Ruchu Drogowego. Umiejętnie poddaje pod rozwagę wiele zagadnień, posiłkując się przy tym faktami z tragicznych zdarzeń na warszawskich ulicach. Twarde argumenty, łagodna krytyka i rozsądny apel o rozwagę powodują, że teksty czyta się z uwagą, czasami nie kryjąc uśmiechu, innym razem łez. Przedstawione wnioski trudno podważać. Sęk w tym, aby te refleksje zachować na dłużej.
To spotkanie można opóźnić
„Kiedy miałem siedem lat i chodziłem do pierwszej klasy, przechodząc przez przejście dla pieszych na ul. Górczewskiej w Warszawie potrącił mnie samochód. Mój anioł stróż nie miał na szczęście tego dnia wolnego i jakimś cudem, bez większych obrażeń, znalazłem się z tornistrem na plecach pod Żukiem. Do dziś pamiętam jego podwozie. Co zrobił kierowca? Uciekł z miejsca, ale nie to było najciekawsze. Ja, leżałem cały czas na ulicy nawet nie drgnąwszy, patrzyłem na otaczający mnie tłum, który tylko komentował to, co się stało. Nikt, ale to nikt do mnie nie podszedł, nie pomagał, pytano mnie tylko, co i jak bardo mnie boli. A mnie nic nie bolało, chyba ze strachu….Mama do dziś się śmieje, że poszedłem do policji, żeby złapać tego drania” – pisze w swoim tekście aspirant P. Szymański. Może właśnie to przeżycie z dzieciństwa powoduje, że z niewyczerpaną energią stara się wpływać na ludzkie zachowania i sumienia.
„Śmierć czeka każdego z nas – czytamy. Trudno jest ją zaakceptować, trudno jest nam pogodzić się myślą o tym, co nieuchronne. Można jednak odwlec tę chwilę, dbając i nie narażając siebie lub innych. A w razie potrzeby można udzielić pierwszej pomocy. Każdy z nas liczy, że w razie potrzeby ktoś pospieszy nam z pomocą. Zajmie się nami do przejazdu karetki. Musimy sobie zdawać sprawę, że karetka, policja, czy straż pożarna pojawia się dopiero wtedy, gdy ktoś nas powiadomi o wypadku. Na miejscu zdarzenia najpierw znajduje się ten przysłowiowy ,,Kowalski” i to on powinien być pierwszym ogniwem w udzieleniu pierwszej pomocy. A z tą pomocą jest różnie, powiedziałbym słabiutko. POWIEDZMY SOBIE SZCZERZE: NIE UMIEMY UDZIELAĆ PIERWSZEJ POMOCY!”
Wiedza nie znaczy mądrość
Wiele uwagi aspirant Piotr Szymański poświęca w swoich tekstach edukacji komunikacyjnej, a właściwie jej braku. To, co oferuje się dzieciom w szkołach, nie wystarcza. W tym zakresie nauka powinna być prowadzona stale, na każdym etapie, na każdym poziomie, w każdym wieku. Wiedzą o tym nasi zachodni sąsiedzi, którzy wydają wielkie pieniądze na edukację i profilaktykę. To są wymierne korzyści.
”Zadaję pytanie: jak długo będziemy sami o sobie mówić „Mądry Polak po szkodzie”. My, po raz kolejny, wysłuchawszy statystyk przy stole wypijemy ostatniego kielicha i wsiądziemy po pijaku do samochodu. Od czasu Okrągłego Stołu, czyli zmian ustrojowych, a to jest już ponad 20 lat, na naszych drogach zginęło 120 tys. ludzi. Prawie milion zostało rannych. To więcej niż liczba Amerykanów, którzy zginęli w czasie II Wojny Światowej. Mamy więc wojnę nie gdzieś tam, w Afganistanie, ale w Polsce, tuż za progiem naszego domu” – przekonuje P. Szymański.
W naszej rozmowie przyznaje, że nie wierzy w przypadek, fatum, itp. W większości przypadków sami doprowadzamy do nieszczęścia przez nasz nierozsądek, brawurę, świadome łamanie przepisów o ruchu drogowym. Robimy to bez względu na wiek, płeć czy wykształcenie. Przy tym wszystkim, coraz częściej towarzyszy nam agresja. Popełniamy wiele błędów i przydałby się nam od czasu do czasu „zimny prysznic” np. w postaci agresywnych, a jednak prawdziwych spotów ukazujących realia z polskich dróg.
Brakująca rubryka
Piotr Szymański był przynajmniej tysiąc razy zwalniany z pracy przez zatrzymywanych kierowców. Notorycznie słyszy „Czy Pan wie, kim jestem?” Przy ogromnym skupisku znanych aktorów, polityków, czy biznesmenów, jakie jest w Warszawie, wspomniane sytuacje są na porządku dziennym. Trzeba zachować zimną krew i perfekcyjnie wykonywać służbowe procedury - bez wyjątków. Wiadomo, że jedna nieprzychylna uwaga lub komentarz na temat pracy Policji burzy obraz całej formacji, a to niedopuszczalne i niesprawiedliwe.
Szczegółowe ustalenie wszystkich faktów w sytuacji, gdy dojdzie do wypadku drogowego, to sprawa najważniejsza. Prawdziwą wiedzę zdobywa się od starszych kolegów, a doświadczenie przychodzi z biegiem lat. Najważniejsza jest odpowiedź na pytanie – dlaczego doszło do wypadku? Trzeba w tym celu i zanalizować dokładnie miejsce zdarzenia, przesłuchać uczestników i świadków wypadku, zwymiarować ślady, plan sytuacyjny miejsca zdarzenia przenieść w skali 1:200 na papier milimetrowy, dokonać odpowiedniej kwalifikacji, przy tym ostrożnie wytypować osobę winną.
- Lubię dociekać, co było prawdziwą przyczyną wypadku. Wpis w protokole „nadmierna prędkość” to dla mnie za mało. Każde zdarzenie traktuję jak tajemnicę, którą należy rozwiązać, przy czym staram się zrozumieć złożoność całej sytuacji. Okazuje się, że prawdziwą przyczyną tragedii może być kłótnia, próba „nadrobienia” straconego czasu w korkach, zła wiadomość, a nawet nadmierna euforia. Odtworzenie ostatnich godzin, a nawet dni z życia tragicznie zmarłej osoby tłumaczą okoliczności zdarzenia, a tego nie ujmuje się w policyjnych rubrykach. Głębszej refleksji nie ma też w dziennikarskich relacjach, gdzie lakonicznie mówi się o wypadkach, a cała ważna otoczka ucieka - mówi Piotr Szymański.
Zanim nacisnę dzwonek…
Oglądanie zwłok nie jest najgorsze, choć trzeba przyznać, że to, w jakim są stanie, może szokować. W takich sytuacjach sprawdza się opanowanie i dystans. Nie można wszystkiego brać do siebie. Przychodzi jednak kolej na rzecz najtrudniejszą.
- Nie ma dwóch takich samych wypadków, każdy zapada w pamięć. Mam w duszy taki niewidzialny plan Warszawy, gdzie zaznaczone są wszystkie zdarzenia, przy których wykonywałem czynności służbowe. Nigdy nie wymarzę ich z pamięci, podobnie jak rozmów z najbliższymi osób tragicznie zabitych. Przed spotkaniem prowadzonych jest szereg czynności. Przeprowadzamy wywiad z sąsiadami. Pytamy o stan zdrowia i liczbę członków poszkodowanej rodziny, niekiedy wzywamy na miejsce karetkę pogotowia. Musimy być przygotowani na każdą reakcję. Trudno znaleźć najłagodniejsze słowa do przekazania tych wiadomości. Robimy to w sposób jak najbardziej delikatny. Staramy się pocieszyć, a nawet przytulić taką osobę. Nigdy nie zostawiamy jej samej. Kontaktujemy się z rodziną i prosimy o przyjazd. To dla nas trudne chwile. Policjant też jest przecież człowiekiem, z własnym sumieniem, wrażliwością i uczuciami – mówi aspirant Piotr Szymański.
„Zebra Bezpieczna”
Pod taką nazwą na stronie www.familie.pl znajdziemy wpisy asp. Piotra Szymańskiego. Wszystko zaczęło się od współpracy z fundacją zaangażowaną w budowanie odpowiedzialnego i rozsądnego systemu bezpieczeństwa ruchu drogowego, mającą na koncie „Marsz Zebry” skierowany do dzieci. Potem pojawił się pomysł publikowania w internecie „głosu specjalisty”, który doskonale oddał asp. Piotr Szymański.
Zresztą sam nie ukrywa, że jest bardzo czuły na dzieci, a wypadki z ich udziałem przeżywa najboleśniej.
„Uczmy się przewidywać zagrożenia i konsekwencje zawczasu, żebym więcej nie musiał słyszeć po wypadku – Boże, co ja zrobiłem!” – pisze w swoim tekście. Prywatnie wykorzystuje każdą możliwość, aby uczulić swoich znajomych na błędy, jakie popełniają kierowcy.
- Zwracam im uwagę, jak drobny błąd lub chwila nieuwagi potrafi zmienić całe nasze życie. Jak policyjne dochodzenie, próbujące wyjaśnić przyczyny tragedii, denerwujące dla wielu kierujących stojących w korkach i obrzucających nas błotem, jest ważne – mówi P. Szymański.
Od ponad 20 lat pracuje w warszawskiej drogówce. Przeszedł od dołu wszystkie możliwe szczeble kariery. Od 11 lat pracuje przy obsłudze zdarzeń drogowych, od 3 lat nadzoruje pracę policjantów w Sekcji Obsługi Zdarzeń Drogowych Wydziału Ruchu Drogowego KSP. W pracy nazywają go „aniołem śmierci”, bo na jego służbie najczęściej dochodzi do tragicznych wypadków. W swoim blogu przyznaje się, że przekroczył magiczną liczbę 40 lat. Jest pasjonatem historii. Jego rodzice i dziadkowie – rodowici warszawiacy od pokoleń – przekazali mu miłość do Warszawy. Zadbali również o to, aby opowiedzieć mu o zawiłych losach członków rodziny.
- Bez przerwy powtarzano mi „słuchaj, bo musisz to zapamiętać” – wspomina Piotr Sz. Dlatego też wiele miejsc w stolicy wiąże się z historią moich przodków. Z czasem poznawanie dawnych faktów z dziejów miasta przerodziło się w pasję. Zbieram stare egzemplarze czasopism, w szczególności „Życia Warszawy” oraz książki historyczne. Myślę, że mógłbym być dobrym przewodnikiem.
W szczerej rozmowie przyznał, że lubi pisać. W szkole średniej rozpoczął pisanie książki i – jak na razie – nie znajduje czasu, by ją dokończyć. Obiecuje, że zrobi to na emeryturze. No cóż poczekamy…
Elżbieta Sandecka-Pultowicz